Muzyka
Mój pierwszy raz z CATTLE DECAPITATION
Nie było to takie spotkanie na odwal. Był mrok, głośne dźwięki i masa potu. Wszystko zaczęło się o czasie. Niewielka sala, klimat raczej duszny, ale z lekkim przeciągiem, światła przygaszone – tylko czasem dawały mocniej po oczach. Na początek krótka gra wstępna, a potem fala, ogromna fala niesamowitych dźwięków przez które przebijał się szalony głos Travisa. Tak… Cattle Decapitation zaczęło łoić od pierwszych minut i nie zamierzało wybijać nas z tego zawrotnego tempa nawet na chwilę. Czułam się jak w jakimś transie. Ostatnio doświadczyłam czegoś takiego podczas koncertu Lividity na Obscene Extreme Festival w ubiegłym roku. Wspaniale jest chłonąć tak precyzyjne granie.

Kapela określa siebie jako progressive death metal z elementami grindcore’a. Jednak oni już dawno wyszli poza wszelkie ramy gatunków, tak jak np. Napalm Death. Ciągle się rozwijają, eksperymentują, ale i utrzymują przy tym świetny poziom muzyczny. A Travis? Co ten człowiek wyprawia ze swoim wokalem. Fakt, że jego próbki głosowe bardzo dobrze słychać nawet na ostatnim wydawnictwie „The Anthropocene Extinction”, ale posłuchanie tego na żywo to dopiero frajda! Osoby, które stronią od takiej muzyki raczej nie podzielą mojego zachwytu, ale ja byłam w piekło wzięta. Kolejnym atutem ich występu była energia jaka biła od samych muzyków, którzy na maksa wczuli się w to co robią. Travis od czasu do czasu rzucił jakimś tekstem, a także co dla niektórych mogło być bardzo nie smaczne, pluł. Wielu muzyków spluwa podczas koncertu, ale tu to nabrało nieco innego znaczenia. Ale oszczędzę wam szczegółów. Jeśli chodzi o samą setlistę, to panowie skupili się przede wszystkim na nowym krążku i z niego zagrali większość utworów. Z poprzedniego wpadły zaledwie trzy. Dla mnie było idealnie, szczególnie że jestem na świeżo z nowym materiałem.

Tego wieczoru nie tylko ja miałam swój pierwszy raz. Sam zespół też miał odrobinę przyjemności. Nie dość, że Amerykanie po raz pierwszy zagrali w Polsce, to jeszcze był to ich pierwszy koncert w ramach europejskiej trasy „The Tyrants Of Death”, na której grają jeszcze techniczni masakratorzy z Suffocation i trochę mniej znany amerykański Abiotic. To był zdecydowanie dla obu stron magiczny i niezapomniany wieczór. Teraz pozostaje mi czekać na kolejne koncerty z listy „must see”.
A wy macie jakieś koncerty, które były dla was ważne i miło je wspominacie?
